00:04

Czas stanąć w prawdzie


Kiedy zakładałam tego bloga wiedziałam, że kiedyś napiszę ten post. Jest on dla mnie szczególnie ważny, więc do napisania go zbierałam się kilka miesięcy. Będzie niezwykle długi i w pewnych momentach trudny i zagmatwany, ale mam nadzieję, że zrozumiecie go. I chciałabym także zastrzec lub przestrzec wszystkich, którzy znają mnie osobiście i przeczytają ten post, że może on zmienić sposób postrzegania mnie. Jeśli przeczytacie go, dajcie mi o tym znać, chciałabym wiedzieć, dlaczego zachowujecie się tak dziwnie w stosunku do mnie. No to zaczynamy...

Cofnijmy się 3 i trochę lat do tyłu. Szmal czasu. Druga klasa gimnazjum. Od tego należałoby właśnie zacząć. Jest październik, listopad. Właśnie wtedy zauważam u siebie pewne wady w wyglądzie i pojawiają się pierwsze oznaki tego, co będzie się ze mną działo przez najbliższe 2 lata. Pisałam wtedy z kolegą z klasy, który nazywał siebie "moim przyjacielem" i choć teraz wiem, że nigdy przenigdy nim nie był, w tamtej chwili w to wierzyłam. Dobra, trzeba przyznać, że bardzo mi się wtedy podobał, ale byliśmy tylko kolegami z klasy i na tamtą chwilę to było okej. Założyłam wtedy tumblra i mega się w to wciągnęłam. Wtrącę jeszcze, że ja w klasie nie miałam przyjaciół ani nawet dobrych znajomych, bo charakteryzuję się dość specyficznym charakterem i nie jestem bierna wobec wszystkiego, co dzieje się wokół mnie i postępuję zawsze zgodnie z zasadami swoimi i swojej religii, której staram się być wierna. Tak więc moje usposobienie nie bardzo podobało się ludziom i nie potrafili tego zaakceptować. W skutek czego czułam się bardzo samotna i brakowało mi osób, które by mnie rozumiały. I nagle znaleźli się  na tumblerze ludzie, którzy odczuwają to samo co, ja, choć nawet nie byłam świadoma tego, co czuję, zanim nie zaczęłam reblogować tych czarno-białych obrazków. Teraz wiem, jak ogromnym błędem było wciągnięcie się do tej społeczności. 

Kilka miesięcy później, choć zaczęło się już to powoli w grudniu, zaczynały pojawiać się w mojej głowie myśli, które do tej pory były tam tylko przelotem. Teraz zaczynały przybierać na sile. Zaczynałam dostrzegać, że nie jestem wystarczająco chuda w porównaniu do dziewczyn, że jestem od nich brzydsza, że nie mam tak samo zamożnych rodziców. I jeszcze jedna, która pojawiała się naprawdę bardzo bardzo często, że nie jestem wystarczająco dobra, żeby związać się z tamtym chłopakiem, że skoro on mnie odrzucił, to jestem nikim. Tym bardziej, że w szkole tak jakby wstydził się rozmawiać ze mną, ale poza nią rozmawialiśmy do pewnego czasu normalnie. Obrazki na tumblrze typu jesteś dla mnie ważny, ale tego nie widzisz wcale nie pomagały, a wręcz przeciwnie jeszcze bardziej wkręcały mnie w to, co działo się w mojej głowie. 

Nowy rok miał być szansą na zmianę. No i rzeczywiście podjęłam tę zmianę. W styczniu rozpoczęłam pierwszą głodówkę. Jadłam naprawdę bardzo mało i nie wiem, jakim cudem udawało mi się omijać obiady, bo u mnie w domu jemy praktycznie codziennie wszyscy razem. No i nadal reblogowałam te czarno-białe zdjęcia. I wiecie co? Teraz, trzy lata później, mogę powiedzieć, że nie spodziewałam się, że przeglądanie tylko czarno-białych zdjęć może człowieka doprowadzić do takiego stanu i jak bardzo może człowieka przygnębić. A to przecież tylko zwykłe zdjęcia z nałożonym filtrem albo zdjętym nasyceniem  koloru. 

W kwietniu zaczęła się prawdziwa walka. Każdego dnia miałam wyrzuty sumienia o zjedzoną kromkę chleba czy gryz jabłka. Zaczęłam marzyć o tym, żeby moje żebra odstawały, tak samo jak biodra, żebym miała tę cholerną przerwę między udami. Zaczęłam czytać książki o anoreksji i chciałam być, jak ich główne bohaterki. Podziwiałam je. I jeśli myślicie, że wtedy byłam gruba i chciałam schudnąć, to wyprowadzę Was z błędu - ja byłam szczupła. I mimo podjętych głodówek udawało mi się schudnąć 2-2,5 kg w tygodniu, potem upadałam, wracałam do normalnego jedzenia i wracały nie tylko 2, ale 4kg. Więc podejmowałam kolejną głódówkę i kolejny raz wracały... Byłam za słaba na nie i miałam zbyt słabą silną wolę. 

Zmieńmy trochę temat, bo głodówkom towarzyszyło coś, co  działo się w mojej głowie. Naprawdę chciałabym Wam załączyć jakiś obrazek, który wtedy zapisałam na komputerze, jeden z tych reblogowanych, ale kiedy zaczynałam walczyć o siebie, po prostu je pousuwałam i miało to dobry skutek, ale do tego jeszcze wrócimy. 

Tak więc mijały miesiące, ja powoli uzależniałam się od tumblra i nadal walczyłam z kilogramami. Oprócz tego, że jestem nikim, w mojej głowie zaczęły pojawiać się też pierwsze destrukcyjne myśli. Dużo wtedy płakałam. To byłyby chyba hektolitry łez, gdyby je tak zbierać. Płakałam w nocy i w łazience. Nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze, drapałam swoje ciało, gryzłam ręce, ale nie okaleczałam się żyletką ani niczym takim. Raz spróbowałam, ale to było zaledwie muśnięcie i prawie nie było krwi. Nie ma nawet blizny po tym, oprócz tej w głowie. Byłam zbyt wielkim tchórzem na okaleczanie się i za bardzo to bolało. 

W pewnym momencie skończyłam z głodówkami, chciałam schudnąć inaczej - ćwicząc. Nie wyszło znowu. Za słaba silna wola, ale tym razem przynajmniej nie przybierałam więcej na wadze. Potem 1000kcal. Powrót do normalnego jedzenia po kilku tygodniach. I skutek znowu taki sam - kolejne kilogramy, których przecież chciałam się pozbyć, a nie przybierać. Te myśli w mojej głowie, one nie znikały... One ciągle były obecne. Czułam się gruba i brzydka, z krzywymi zębami, dla nikogo nieważna. Czułam się niepotrzebna. Przecież ludziom byłoby lepiej beze mnie. Nikt nie zauważyłby nawet, że zniknęłam. To było mega intensywne i aż dziwne, że nie podjęłam w tej sprawie żadnych kroków. Dziękuję Ci, Boże! 

Oczywiście, gdybyście zastanawiali się, gdzie byli moi rodzice i moje rodzeństwo, to już wam wyjaśniam. Nic nie zauważyli. Otóż bardzo starałam się ukrywać to przed rodzicami. Mój brat był jedyną osobą, która coś zauważyła, ale miał zbyt mało lat, żeby zrozumieć, że coś poważnego dzieje się w mojej głowie. A siostra była zajęta po prostu maturą i znajomymi. I nie mam im tego za złe. Absolutnie! Musiałam radzić sobie sama i polegać wyłącznie na ludziach z tumblra. No i do nich przejdźmy! 

Społeczność, jaką był tumblr w tamtym czasie, bo nie wiem, czy teraz też taką jest, była dla mnie i pułapką, i wybawieniem. Pułapką, bo przez nią jeszcze bardziej zapętlałam się w tym, jak myślałam o sobie. Reblogowałam te smutne obrazki i te z czarno-białym filtrem, które wprawiały mnie w jeszcze większe przygnębienie. I wybawieniem, bo znajdowałam tam ludzi, z którymi mogłam pisać o swoich tymczasowych problemach i ludzi, którzy pocieszali mnie i serio wspierali. To właśnie na tumblrze poznałam P, o której Wam pisałam w którymś poście. Tamci ludzie byli naprawdę kochani i to było coś niesamowitego wtedy dla mnie. Tamten tumblr bardzo różnił się od tego, którego znamy teraz. Tamten był zupełnie inny, nie tak "modny". 

Wakacje 2014 roku były dla mnie najgorszymi wakacjami w życiu. Wtedy właśnie oprócz tych depresyjnych stanów pojawiła się bezsenność. Nie spałam do 4,5 nad ranem. Płakałam kilka godzin. Zaczynałam z jakiegoś powodu, ale po jakimś czasie zapominałam już dlaczego. Było koszmarnie... 

W takim staniem trwałam około półtora roku. Potrafiłam przepłakać połowę nocy albo wrócić do domu ze szkoły i leżeć pod kołdrą nic nie robiąc. Tak było do maja - czerwca, kiedy to zaczęłam zauważać, że coś złego dzieje się ze mną, Zapragnęłam to zmienić. Nie chciałam już tak myśleć! Chciałam być szczęśliwa i chciałam zacząć nową szkołę jako nowa ja. Nie pamiętam, kiedy podjęłam decyzję o zerwaniu z tumblrem. Ale w momencie kiedy przestałam tam wchodzić, powolutku odpuszczało mnie zwątpienie w siebie i zaczęłam mieć więcej dobrych dni. A przecież była to tylko głupia platforma... Usunęłam także z komputera wszystkie przygnębiająca obrazki i zdjęcia, zwłaszcza te z anorektyczkami. 

Wakacje 2015 były przełomowym okresem. I kurde pamiętam je, jakby były rok temu, a nie dwa. Po zakończeniu roku szkolnego wzięłam się w garść. Pod koniec lipca się zakochałam, więc cały ten syf zszedł na dalszy plan i liczyła się dla mnie tylko osoba, którą kochałam i której jako pierwszej wyjawiłam to, co przeszłam, choć ona chyba nie wiedziała o głodówkach. Nie oceniał mnie, właśnie to było w nim cudowne, że nie oceniał. Rozumiał mnie. Fenomenalne uczucie! Kiedy wreszcie odważyłam się komuś o tym powiedzieć, on to zaakceptował. No i tak sobie żyłam w euforycznym stanie. Przyznam, że dzięki niemu dużo łatwiej było mi zacząć nowy rok szkolny w liceum. No i większość czasu była dla mnie dobra. Dni, kiedy płakałam było coraz mniej. Dzięki temu chłopakowi odczułam, że komuś na mnie zależy, że jestem ważna i wspaniała. I wyjątkowa. Choć nadal nienawidziłam swojego cienia, a zdarzało się tak, że zazwyczaj odprowadzał mnie do domu po zmroku, to było naprawdę dobrze. Tak było do listopada, jeśli się nie mylę. Potem coś zaczęło się psuć i jak to zazwyczaj bywa- rozstaliśmy się. No i załamanie nerwowe znowu cichutko zapukało do moich drzwi. Uderzyło we mnie, ale nie było tak źle. Naprawdę dobrze się trzymałam, bo przecież dziewczyny z mojej paczki nic nie zauważyły. A ja nadal miałam w głowie poczucie bycia gorszą, brzydszą, głupszą no i grubszą, zdecydowanie to ostatnie. Kolejne próby zmiany i kolejna porażka. 

Kolejny rok. 2016. Od tamtej pory, oprócz tego, że nadal do grudnia zbierałam się po rozstaniu (naprawdę brawa dla mnie za tą szybkość!!), było naprawdę dobrze. W kwietniu założyłam Archiwum i to była dobra decyzja. Gorsze dni pojawiały się bardzo rzadko i nie przychodziły z taką siłą, jak dawniej. Wakacje, których mega się obawiałam, były z kolei jednymi z najlepszych w moim życiu. Poznałam dwoje wspaniałych ludzi, na których mogę liczyć do tej pory i którzy, kiedy mam zły dzień, zawsze będą przy mnie. Potrafią rozmawiać ze mną w środku nocy, żeby sprowadzić mnie na ziemię i doprowadzić do porządku. Albo gotowi są wisieć trzy godziny na telefonie i słuchać mojego pociągania nosem. Naprawdę dziękuję Bogu za nich! Pewnie bez nich miałabym więcej trudnych dni. No i dodam, że od września 2014 roku P. była przy mnie i też po części pomagała mi wychodzić z tego gówna i wspierała mnie i pocieszała. Więc za nią też wielkie dzięki! 

No i są jeszcze dziewczyny z klasy z liceum... Ale tutaj sytuacja jest nie do końca jasna. Bo niby jesteśmy przyjaciółkami, ale z drugiej strony to chyba za duże słowo. Zdecydowanie za duże. Przynajmniej jeśli chodzi o moje relacje z nimi, bo przecież tylko jedna z nich wiedziała o tym, o czym tutaj napisałam. I muszę przyznać, że nawet teraz, jak jest już naprawdę dobrze, czasami odczuwam, jakbym nie była im potrzebna, jakby beze mnie też sobie super radziły i jeśli bym odeszła (we wszystkich tego słowa znaczeniach), to nie odczułyby mojego braku. Najbardziej boję się myśli, żebym zrobiła sobie coś takiego, żeby trafić do szpitala i przekonać się, czy ktoś się tym zainteresuje. Tak bardzo chore to jest! Ale podkreśla też to, że ja potrzebuję drugiego człowieka i potrzebuję osoby, która będzie się mną interesowała i będzie zwyczajnie blisko.

No tak oto natchniona tegorocznymi rekolekcjami w szkole - stanęłam w prawdzie. Teraz już wiecie o mnie to, co ukrywałam. Nie jest to coś, czym można się chwalić. Zresztą ten stan nie minął tak zupełnie, bo pojawia się co jakiś czas, zwłaszcza jesienią i zimą. Ale walczę z tym, nie chcę się znowu temu poddać. Straciłam wystarczająco  dużo czasu. Nie chcę znaleźć się znowu w stanie sprzed trzech lat... Nigdy nie byłam u żadnego specjalisty i nigdy nie została zdiagnozowana u mnie depresja. Nie nazywam tego depresją, a załamaniem nerwowym. Z którym stoczyłam walkę i które pokonałam przynajmniej w tamtym starciu. I żeby było jasne, teraz też czuję brzydka i wiem, że mam te zbędne kilogramy, ale nie mam na ich punkcie takiej obsesji przez cały czas. Owszem zdarzają się takie dni, kiedy wstydzę się swojego wyglądu i staram się w supermarkecie unikać alejek z innymi ludźmi, żeby na mnie nie patrzyli i unikam odbić w jakichkolwiek szybach i lustrach, bo nadal nie do końca akceptuję siebie. I jest mi naprawdę żal siebie samej z tamtego okresu. Widzę, że byłam tylko małą dziewczynką, której nikt nie wyprowadził z błędu i chciałabym ją bardzo mocno przytulić. 

A teraz krótka wiadomość do ludzi, którzy mnie znają i którzy to czytają! 
Cześć, nadal jestem tą samą osobą, którą byłam zanim przeczytałeś/łaś ten post. Teraz możesz inaczej na mnie patrzeć, ale to nadal ja. Może niektóre sytuacje wydadzą Ci się teraz bardziej jasne, niektóre reakcje. Jeśli nie, to prawdopodobnie zrozumiesz je w przyszłości. Pamiętaj, żeby dać mi znać, że przeczytałaś/przeczytałeś ten post. Wystarczy: Przeczytałam. Po prostu chcę wiedzieć, ile osób znam mnie naprawdę. 

A wszystkim innym, którzy przeczytali ten post do końca, dziękuję bardzo bardzo serdecznie! Gratuluję Wam wytrwałości!! I jestem z siebie i z tego wpisu naprawdę dumna. I troszkę obawiam się go publikować, ale chyba czas przestać to ukrywać. 

Teraz żegnam się z Wami. I pamiętajcie: nigdy nie dostajemy więcej, niż potrafimy znieść.
Trzymajcie się ciepło! 
Ana 😽💓

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Archiwum , Blogger