19:57

to się po prostu czuje

to się po prostu czuje

No słuchajcie, mam problem. Problem z systematycznością, kochani. Nie umiem w dotrzymywanie terminów, nie umiem w dotrzymywanie swoich postanowień i obietnic (tych dawanych tutaj). Ale dzisiejszy wpis nie o tym. 
Słowem wstępu chciałam jedynie zaznaczyć, że do tej pory traktowałam to miejsce trochę jako swój "pamiętnik", więc przyszła też pora na wpis dla mnie bardzo ważny, a który zaczęłam pisać bardzo spontanicznie z potrzeby serca i postanowiłam się z Wami nim podzielić. A pogadamy sobie dzisiaj o związkach. 

Każdy z moich związków był inny. I tak trochę żartobliwie i żeby nie używać imion tych chłopaków, nadałam im pseudonimy. Rozpocznijmy więc te trzy historie z biura matrymonialnego. 

Pan Manipulator

Jako pierwszego przedstawiam wam Pana Manipulatora. Był to związek bardzo intensywny (jeśli można tak nazwać związek 16-latków). Codzienne kilkugodzinne, kilkukilometrowe spacery. Długie rozmowy i wrażenie, jakbyśmy znali się od lat. Szybko się rozpoczął i równie szybko skończył. Byłam totalnie zaślepiona. Zrozumcie, pierwszy chłopak, wszystko takie nowe, ekscytujące. Towarzyszyła mi w tym związku zazdrość i poczucie, że wszystko może okazać się jakimś żartem, zakładem. Myślałam, że to niemożliwe, żeby TAKI chłopak się mną zainteresował, bo wiecie, to taki typ przystojniaczka, który ma spore powodzenie u dziewczyn. Ale ta relacja mimo wszystko pozwoliła mi uwierzyć w siebie i w to, że ktoś może mnie pokochać. Ja naprawdę się w nim zakochałam i mocno przeżyłam nasze rozstanie. Odkochiwałam się półtora roku. Sporo dojrzałam przez ten związek. Ale dlaczego Manipulator? Niestety dopiero z perspektywy czasu zobaczyłam, jak bardzo byłam naiwna i jak ten gościu mną sterował! Wina zawsze leżała po mojej stronie, dostawałam wiadomości, które miały na celu wzbudzenie mojej zazdrości, często płakałam i naprawdę nie czułam się pewnie, wierzyłam, że się zmieni, a jeśli coś szło nie tak, usprawiedliwiałam go jego sytuacją rodzinną. Ale go kochałam i mam też miłe wspomnienia z nim, w końcu to ten pierwszy chłopak...

Pan Granice są po to, żeby je łamać
Kolejny związek był wynikiem, myślę, że okoliczności. Znaliśmy się od podstawówki. Zaprosiłam go na studniówkę i po tym spotkaniu zaczęliśmy widywać się częściej, bo gadało nam się naprawdę dobrze. Wspólne oglądanie filmów w piątek wieczorem. Moja osiemnastkowa impreza. Wiedziałam, że podkochiwał się we mnie od lat. Sądziłam (naiwnie zresztą), że w związku z tym będę traktowana z szacunkiem i wyrozumiałością. Byliśmy ze sobą krótko, ale sporo było spięć i nieporozumień. Nie czułam oparcia. Nie akceptował moich pasji i nie rozumiał, że w klasie maturalnej muszę przygotowywać się do matury. Z perspektywy czasu myślę, że po prostu potrzebowałam bliskości i wtedy pojawił się on. Nie byłam pewna, czy go kocham, a przecież wiedziałam, że TO SIĘ WIE, tak prostu. Kolejne miesiące mijały, a ja wciąż miałam wątpliwości, aż w końcu uświadomiłam sobie, że to nie ma sensu. Błędnie interpretowałam zauroczenie i sympatię z miłością. Ale przynajmniej nauczyłam się wyraźnie stawiać facetom granice i obiecałam sobie żadnych więcej macanek bez mojej zgody. 

Przyjaciel i partner w jednym 
No i trzeci. Poznałam Go pół roku po rozstaniu z pierwszym chłopakiem. Wtedy też próbowałam zejść się z Panem Manipulatorem po raz drugi. Dałam mu kolejną szansę. Uwierzyłam, że naprawdę żałuje rozstania i chce wszystko naprawić. Nadal go kochałam, więc jasne, że tego chciałam. A potem  pojechałam na Mazury i poznałam Jego, z drugiego końca Polski. To ciekawe. Bo wcale nie na Mazurach, a przez Internet. I tutaj chcę Wam wkleić, jak On to pamięta: 






















(To nawiązanie do zupy pomidorowej odnosi się do Jego pierwszej wiadomości. Miałam wtedy na zdjęciu w tle na FB napis na ścianie "Nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie wszyscy lubili", a jego wiadomość brzmiała "Może nie jesteś zupą pomidorową, ale ja już cię lubię") Tak więc był to zupełny przepadek. Jak wróciłam z Mazur, to wszystko posypało się z Panem Manipulatorem i to był definitywny koniec. Zostałam wtedy poniżona i zostawiona bez słowa wyjaśnienia, eh, nieważne. Wracając do tematu, wymienialiśmy wiadomości codziennie. Setki wiadomości. Mnóstwo pytań i mnóstwo wspólnych rzeczy. Przegadaliśmy na messengerze kosmiczną ilość godzin. W końcu zakumplowaliśmy się, staliśmy się sobie przyjaciółmi i powoli otwieraliśmy na siebie. Zwłaszcza On, bardzo ostrożnie i bardzo powoli, ale mi to nie przeszkadzało, czekałam. Kłóciliśmy się nie raz i nie dwa. Straciliśmy kilka razy kontakt na parę miesięcy. Tak było w październiku 2017 roku, czyli mniej więcej w okresie, kiedy ja zaczęłam spotykać się z Panem od Granic, a On ze swoją ówczesną dziewczyną. Nie mieliśmy kontaktu przez pół roku i nie było to spowodowane wyłącznie tym, że każde z nas znalazło partnera. Były co prawda jakieś pojedyncze życzenia na urodziny czy święta, ale poza tym nic. A potem w marcu on zdawał na prawo jazdy i napisał, żebym życzyła mu "powodzenia", bo kiedy ja życzę, to zawsze się sprawdza. I zaczęliśmy znów pisać i gadać regularnie. Bardzo mi go brakowało w tej przerwie. W końcu był przyjacielem. Ale po tych dwóch latach i przerwie czym więcej gadaliśmy, tym bardziej widać było, że coś się zmienia. Jak się później okazało, oboje to zauważyliśmy, ale każde z nas myślało, że nic z tego, bo to TYLKO przyjaźń. Dwa lata od poznania się zobaczyliśmy się w realu po raz pierwszy. Miał farbowane czerwone włosy i był chudy jak patyk. I miał urocze drobne piegi - tak go wtedy zapamiętałam. Byłam na Podkarpaciu przez 5 dni i widziałam się z nim codziennie po kilka godzin przez 4 dni. Gadaliśmy zupełnie tak, jak pisaliśmy - totalnie swobodnie, mimo wszelkich obaw, że będzie niezręcznie. Wyczuwało się tę atmosferę już nie tylko przyjaźni, ale ja wciąż myślałam, że nadinterpretuję. A później 3 września dostałam wiadomość, w której okazało się, że wcale nie nadinterpretowałam i że chłopak, z którym przyjaźnię się od tylu lat, się we mnie zakochał. Ale mi zajęło trochę więcej czasu niż jemu uświadomienie sobie, że ja też zakochałam się w nim. Dziękuję mu, że wtedy na mnie zaczekał. I że zawsze na mnie czeka. 

Z nikim nigdy nie czułam się tak dobrze jak z nim. Dba o mnie i traktuje jak królewnę (bez przesady oczywiście). Patrzy na mnie tak, jak żaden z dwóch poprzednich chłopaków nie patrzył i wiem, że na pewno mnie kocha. A ja kocham Jego. Wspiera mnie we wszystkim, co robię. Mogę zwrócić się do niego z każdym problemem, a on postara się mi pomóc. Jest dumny, że studiuję i dostaję dobre oceny. I szanuje też to, że muszę sporo czasu poświęcić nauce, często jego kosztem. Jest jedną z najbliższych mi osób i staje się jeszcze bliższą z każdym spotkaniem. To ten typ chłopaka, który robi Ci kanapkę o 23, bo jesteś głodna, wstaje w nocy po wodę, kiedy chce Ci się pić, idzie rano po jogurt, kiedy masz ochotę na granolę i przyjeżdża z drugiego końca Polski w waszą półrocznicę, żeby dać Ci kwiaty, buziaka i przytulić. Zawiodłam się na nim w tym związku tylko raz (o przyjaźni nie wspominam). Wierzę, że jest to relacja bardziej dojrzała od poprzednich. Wskazuje na to chociażby sam fakt, że jesteśmy razem sporo dłużej w porównaniu do nich i jak siebie traktujemy. 

Kończąc, życzę każdej dziewczynie takiego chłopaka. I tego, żeby czuła się przy nim naprawdę kochana, żeby czuła oparcie, zawsze mogła na niego liczyć. Ale też, żeby czuła się przy nim dobrze ze sobą. Pamiętajcie, że to my powinniśmy być najważniejsi dla nas samych i jeżeli ktoś podkopuje naszą pewność siebie, nie akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy, manipuluje nami i naszymi uczucia, to czas na ewakuację, moje drogie i moi drodze. Run away! 

Ah, to byłby koniec. Dzisiaj prywaty więcej niż zwykle. Mam nadzieję, że miło Wam się czytało. Miłego wieczoru! 

Ściskam, 
Ana 
Copyright © 2016 Archiwum , Blogger