18:52

Stoję w wodzie do kolan

nie, na zdjęciu nie jestem ja XD 

Tak, to jest jeden z tych postów, do których zbieram się tygodniami, które piszę kilka godzin i po przeczytaniu, którego poproszę Was o wiadomość. Bez zbędnego przedłużania, bo post i tak wyjdzie długi. Zaczynajmy! 
Od prawie pół roku choruję na depresję, która zdiagnozowana była po około dwóch miesiącach, a leczenie zostało wdrożone po czterech.

Jak to jest, że zazwyczaj nie widać po mnie, żebym cierpiała na tak mroczną chorobę? Podczas jednego ze spotkań z moją panią doktor, kiedy powiedziałam jej, że są dni, kiedy czuję się naprawdę dobrze, choć nie jest to jednak ten stan sprzed choroby, że mam wrażenie, że wmawiam sobie, że mam depresję, zwyczajnie się nad sobą użalam, pani powiedziała coś, co pomogło mi trochę zrozumieć moją sytuację. 

Powiedziała, że możemy stać w wodzie po kolana i nie robić zupełnie nic, nie dbać o siebie, a wręcz przeciwnie - z każdym dniem coraz bardziej zapadać się w muł na dnie. Możemy też stać w wodzie, ale dbać o siebie, szukać brzegu czy kogoś, kto pomógłby nam z tej wody wyjść i to jest zdecydowanie lepsza droga. Z czasem ta woda będzie sięgała nam tylko do kostek. I możliwe, że nigdy nie dotrzemy do brzegu, zawsze już będziemy w tej wodzie stali, choćby tylko mocząc stopy, ale będziemy mieli poczucie, że nie zmarnowaliśmy do końca czasu, który w niej spędziliśmy. 

Jak to się zaczęło, nie pamiętam. Nie wiem, kiedy nagle coś w mojej głowie zaczęło działać inaczej niż u zdrowych ludzi. Czułam się niepotrzebna, nic nieznacząca, zupełnie do niczego! Miałam myśli samobójcze. Chciałam stąd po prostu zniknąć. Odnosiłam wrażenie, że mojej rodzinie będzie lżej, a osoby, z którymi się trzymałam wtedy (a raczej od których wtedy się odsunęłam, a one na to nie zareagowały) nawet nie zauważą, że zniknęłam. Miałam problemy z koncentracją. Leżałam godzinami na łóżku i patrzyłam się w sufit. 

Czasami tak pochłaniają nas własne problemy, że nie widzimy innych, którzy balansują nad przepaścią i czekają na pomoc. Nikt nie pisze na Facebooku: "Naprawdę potrzebuję przyjaciela". Znajdziecie tam same dobre wiadomości. Nie mogłam wejść na Facebooka albo Twittera i oświadczyć: "Chyba za chwilę się zabiję. Błagam, niech ktoś do mnie przyjdzie". Wydawało mi się, że w życiu moich przyjaciół nie ma dla mnie miejsca, bo nie mogłam im zaoferować nic w zamian. Znajomi pytali, co robiłam w weekend, a ja nie miałam nic do powiedzenia. Czułam się bezużyteczna. Miałam wrażenie, że jestem nic nie warta i nie chciałam być dłużej częścią tego świata. 

Kiedy na jednej z pierwszych wizyt, pani spytała mnie, czy miewam destrukcyjne myśli, a ja musiałam być z nią szczera, bo potrzebowałam jej pomocy i odpowiedziałam, że tak, wtedy dotarło do mnie, jak głęboko w tym gównie siedzę. Rozpłakałam się tam, wstrząśnięta tym, co właśnie powiedziałam. Chciałam umrzeć... I to, że tylko o tym myślałam to jedno, ale kiedy już wypowiedziałam to na głos, naprawdę mnie to przeraziło. 

Opiekę specjalisty straciłam na półtora miesiąca, ponieważ ta poradnia, do której się zgłosiłam, przestała działać. Więc musiałam czekać w innej właśnie tyle czasu na wizytę i od nowa opowiadać o sobie. I tak, jak w pierwszej nie zostałam do końca poinformowana o tym, co mi jest, tak w drugiej moja mama i ja otrzymałyśmy informację, że choruję na depresję. 

W depresji nie ma niczego pięknego ani literackiego, ani tajemniczo głębokiego. Depresja jest jak ciężar, spod którego nie można się wydostać. Przygniata, sprawiając, że nawet takie drobiazgi, jak zawiązanie butów czy przeżycie tostu, przypominają dwudziestomilową wspinaczkę pod górę. Depresja jest częścią ciebie; przenika twoje kości i krew. Jeśli cokolwiek o niej wiem, to na pewno to, że nie da się przed nią uciec.

Chyba nigdy nie zapomnę tego, jak w tej przerwie między terapiami planowałam swoją próbę samobójczą. Szukałam najlepszego momentu, żeby to zrobić. Zastanawiałam się, skąd wezmę tabletki, ile będę musiała ich połknąć. Budziłam się, jadłam śniadanie, myłam zęby z myślą, że nie chcę żyć i planując w głowie coś, co miałoby to rozwiązać. Na szczęście nic z tego nie wyszło. Już na pierwszym spotkaniu nowa pani doktor skutecznie wybiła mi z głowy te myśli. 

W tym czasie między terapiami, zaczęłam też cierpieć  na bezsenność, która sprawiała, że nie spałam do 3-4 nad ranem, widziałam, kiedy zaczynało robić się jasno. Dostałam więc leki nasenne, które bardzo ułatwiły mi przetrwanie nocy. Problem pojawiał się, kiedy wyjeżdżałam na wakacje, a nie zabierałam ich ze sobą, bo nie byłam przyzwyczajona do wożenia leków. Leżałam zwinięta na łóżku w pozycji embrionalnej, kiedy wszyscy inni już spali i płakałam z bezsilności, bo byłam koszmarnie zmęczona psychicznie i chciałam zasnąć, ale moja głowa mi na to nie pozwalała...

Teraz już jest lepiej, nie biorę tabletek codziennie. Zamiast tego zasypiam ze spokojną muzyką w słuchawkach i nie truję się, i zdecydowanie łatwiej mnie dobudzić. 

Ludzie, którzy mieli być moimi przyjaciółmi, stali mi się obcy i nie rozumieli, co się ze mną dzieje. Albo nie mieli czasu się nad tym zastanawiać. Niektórzy mówili na przykład: "Mam dość pukania do twoich drzwi, skoro nigdy nie otwierasz". Z perspektywy czasu wiem, co powinnam była im odpowiedzieć: "Wyślij mi SMS-a. Jeśli nie odpiszę, zadzwoń. Jeśli nie odbiorę, wróć do domu i napisz do mnie przez internet. Jeśli i tak nie dostaniesz odpowiedzi, wróć następnego dnia i zacznij wszystko od nowa". Bo nigdy, przenigdy nie można skreślić przyjaciela, który prawie skreślił sam siebie. Prawdziwi przyjaciele to ci ludzie, którzy nigdy się nie poddają. Ci, którzy widzą, że stoisz nad przepaścią, więc trzymają cię za kostki, chociaż wyrywasz się i błagasz, żeby cię puścili. 

Żałuję tylko, że osoby, o których myślałam, jako o tych, które byłyby w stanie mi pomóc, które by mnie wspierały i nie dawały odczuć tego, że jestem niepotrzebna, odwróciły się ode mnie, kiedy ja odwróciłam się od nich. Wspominałam już o tym w poście o izolacji. Nie było przy mnie choćby jednej osoby, która trzymałaby mnie za kostki, która dobijałaby się do mnie... Zostałam w tym mroku zupełnie sama...

Ja wyobrażam to [depresję] sobie jako przeciąganie liny między racjonalną częścią osobowości, która wie, że wszystko będzie dobrze, że przykre uczucia miną i że jest milion powodów, żeby cieszyć się życiem, a częścią pogrążoną w depresji, która powtarza, że wszystko jest do kitu, że nad twoją głową zbierają się burzowe chmury, że cały świat jest szary. 

Powyższy cytat to czysty opis mojej depresji. Każdego dnia, kiedy się budzę, walczę ze sobą, że nie poddawać się temu, co zajmuje moje wnętrzności, moją głowę. Zmuszam się, żebym wstać, żebym nie przeleżeć całego dnia w łóżku, po prostu leżąc, żeby wykąpać się i umyć włosy, choć czasami nie mam na to zupełnie siły. W depresji każdy dzień jest walką. I choć mi najczęściej udaje się wygrać tę z rana, zdarza się, że przygnębienie dopada mnie gdzieś po południu czy wieczorem. 

Nikt, kto mnie zna, nie powie, że choruję na depresję. Przecież się uśmiecham, żartuję i w ogóle robię wszystko, co zdrowi ludzie. Tak, bo mimo że stoję w wodzie do kolan, staram się nie marnować czasu i zmuszam się, żeby to wszystko robić. Są dni, kiedy kładę się do łóżka i jestem dumna z siebie, że ten dzień był tak dobry. 

Doceniam każdą małą rzecz, która sprawia, że się uśmiecham. Tak jest łatwiej. Nie przyjmuję żadnych leków, oprócz tych na bezsenność, jeśli muszę. Każdy postęp, jaki robię, jest dzięki mnie samej. Staram się nie skupiać na tych negatywnych myślach, nie poddawać im się. Zaczęłam słuchać muzyki, przy której nie da się nie ruszać, więc czasami puszczam ją bardzo głośno i szaleńczo skaczę po pokoju w jej rytmie. Zaakceptowałam to, że jestem chora, przestałam to wypierać. 

Koszmarnie boję się początku roku. Boję się sytuacji w szkole, ogromu pracy i tego, że jestem na to jeszcze za słaba. Ale miejmy nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży, że powoli wrócę do siebie. 

Twoje zachmurzone niebo się rozpogodzi, bo po burzy zawsze przychodzi słońce. 

Teraz prośba do Was: jeśli przeczytałaś/-eś ten wpis, odezwij się do mnie. Po prostu daj mi znać, że wiesz, co u mnie albo że jesteś już po lekturze tego posta. Chciałabym to wiedzieć!

Zdania pisane pogrubioną czcionką i kursywą pochodzą z książek Moje serce i inne czarne dziury Jasmine Wargi i Milion cudownych listów Jodi Ann Bickley.


A teraz już kończąc - życzę Wam wspaniałych i w pełni wykorzystanych ostatnich dni wakacji! Trzymajcie się ciepło! 




2 komentarze:

  1. Przeczytałam cały post i nie wiem co napisać. Przykro mi z powodu twoich (nie)przyjaciół, którzy się od ciebie odwrócili. Trzymam kciuki, żeby wszystko było u ciebie dobrze i mam nadzieję, że wyzdrowiejesz. Pozdrawiam i życzę zdrowia oraz szczęścia!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Archiwum , Blogger