19:03

Izolacja


Napiszę to na samym początku, żeby nie było potem niejasności: nie wiem, ile osób czyta moje posty, i nie przywiązuję do tego wagi, bo Archiwum jest moim miejscem i piszę tu dla siebie, nie dla kogoś. Choć ciekawa jestem, ilu z moich znajomych to czyta... No! Skoro to już wyjaśnione, przejdźmy do posta. 

Dzisiejszy tekst będzie plątaniną i jeśli cokolwiek z tego zrozumiecie, to zbijam Wam mentalną piątkę. Miłego czytania! 

Izolacja według Słownika języka polskiego  to m. in. "bycie w odosobnieniu, bycie poza oddziaływaniem otoczenia; alienacja, odosobnienie, odseparowanie" oraz termin w psychologii mówiący o mechanizmie obronnym polegającym na unikaniu wszelkiej aktywności mogącej wywołać nieprzyjemne odczucia. 

Kiedy zaczynałam powoli się wykruszać 3 lata temu, kiedy w moim mózgu zaczęły być nad-aktywne pewne ośrodki, moim mechanizmem stała się izolacja. Nie integrowałam się w klasie, nie miałam przyjaciół, bo tak wiele razy zostałam oszukana i zraniona, że nie chciałam narażać się na to kolejny raz. Nie ufałam nikomu. Gruby mur, który wokół siebie wtedy zbudowałam, zburzyła osoba, z którą teraz nie mam kontaktu, ale dowiedziała się o tym i podziękowałam jej za to, bo okazała się jednym z pierwszych czynników, które sprawiły, że izolować się przestałam, ale o tym już mogliście przeczytać wcześniej, np. tu albo tu

Początek liceum był świetny. Naprawdę dobrze wspominam te pierwsze kilka miesięcy, dopóki nie zaczęły się tworzyć paczki i paczki w tych paczkach i znowu wśród tych siedmiu, myślałam, najbliższych osób poczułam się zlekceważona, gorsza, niepotrzebna im. Naprawdę długo walczyłam ze sobą, żeby nie podejmować pochopnych decyzji, żeby nie odłączać się. Próbowałam się zasymilować. Wcześniej przenigdy nie pomyślałam, że mogłabym czuć się gorsza przez to, że mieszkam w mieście... A niestety moje miejsce zamieszkania tę integrację mi utrudniało, bo nie chodziłam na autobus, nie czekałam z dziewczynami, nie wychodziłam na jedzenie itd. Tak więc powoli w mojej głowie zaczynała zakwitać myśl, że jestem siódmym kołem u wozu. I żeby nie było, nikt nie robił nic, żebym się tak nie czuła.

Nie myślcie sobie, że kiedy do naszej paczki dołączyła ósma dziewczyna, to nagle coś się zmieniło. Nie zmieniło się NIC. Problem leżał we mnie. Nie byłam równie zabawna, równie rozrywkowa jak one. Dokładnie jakieś 4-5 miesięcy temu, kiedy zaczynałam się czuć koszmarnie, zaczynałam też powoli odsuwać się od dziewczyn, żeby unikać kolejnych zranień, kolejnych uczuć zlekceważenia i braku wartości. Syndrom izolowania się wrócił. I miał wielkie wejście zaraz po 22 kwietnia (ta data nie jest istotna bardzo istotna, ma powiązanie z pewnym wydarzeniem, ale nie jest ono bardzo ważne i znaczące w tym poście).

Kiedy przestałam praktycznie rozmawiać z dziewczynami, poszły do wychowawczyni, bo podobno martwiły się o mnie. Później okazało się, że inicjatywa wyszła od tylko jednej z nich, która do tej pory czasami pyta, jak się czuję, a reszta chyba tylko poszła, żeby zgrywać troskliwe. Rozmawiałam z panią i powiedziała mi, że dziewczyny UWAGA! boją się do mnie podejść. Tak oczywiście, bo jestem terrorystką, codziennie noszę do szkoły w plecaku ładunek wybuchowy i jak się zdenerwuję, to mogę ich wysadzić. W porządku, po tej rozmowie zaczęłam więcej siedzieć z dziewczynami, rozmawiać. Ale to trwało dwa dni... Bo potem miałam usuwaną ósemkę, była majówka i o samopoczucie napisała sama z siebie tylko ta jedna, która wzięła resztę i poszła do wyszki. Reszta zagadywała o samopoczucie  po tym, jak ja przypomniałam się im z jakimś info z serialu albo pisała w sprawie szkoły. No i to przeważyło...

- Wiesz, co się dzieje z ludźmi, którzy zamykają się w sobie?
- Wyciszają się?
- Nie - psują, wyniszczają.

Okej, pewnie teraz pomyślicie sobie: Dobra, ale nie jesteś małym dzieckiem, żeby za Tobą biegać i rozmawiać z Tobą. Poza tym przecież one mają własne życie. Tak, oczywiście, że tak! Ja nie przeczę, ale jeśli mówią, że martwią się, to może należałoby to jeszcze pokryć z czynami... Dobrze, powiedzmy, że ja się izolowałam i mogły to odczytać jako niechęć rozmawiania z nimi. Ale żadna nie podeszła i nie spytała o to. DOPOWIEDZIAŁY to sobie. Nigdy nie powiedziałam, że ich nie potrzebuję, że nie chcę z nimi rozmawiać. Izolowałam się i nadal to robię, ale one na to p o z w a l a j ą. Kiedy już któryś raz z rzędu poczułam się wykluczona, postanowiłam sama się wykluczyć, żeby uniknąć tych parszywych sytuacji, w których mogłabym się znowu tak poczuć. Dziewczyny nie odczuły braku jednej osoby, dla nich również dobrze mogłabym nie istnieć nigdy. 

Od co najmniej trzech miesięcy rozpadam się w środku i zdumiewa mnie to, że tak dobrze trzymam się na zewnątrz. Nie maskuję tego, jak się czuję. Jest to tak czytelne, że chłopcy z klasy, z którymi nie rozmawiam zbyt wiele, zauważyli, że chodzę przygaszona. Żadna z dziewczyn nie zainteresowała się tym, jak się czuję, nie spytała, co jest, mimo że naprawdę widać, że powoli nie daję rady.

Kruszę się. Znikają części mnie, których, mam wrażenie, już nigdy nie odzyskam. Nie pamiętam, jak zachowywałam się, zanim to wszystko do mnie przyszło. Ale wiem, że nie było nikogo, kto pomógłby mi się z tym uporać. Przyglądają się, widząc, że dzieje się coś złego, ale nie podejmą się pomocy mi. Obawiam się, że kiedy zdobędą się już na to, będą musiały odwiedzić mnie na oddziale w szpitalu, jeśli zechcą porozmawiać. 
Zostałam z tym wszystkim sama, kiedy najbardziej potrzebowałam drugiej osoby. Każdy dzień jest walką o siebie i ranią mnie słowa, że "miewam humorki", szczególnie jeśli płyną spod palców osoby, która była mi bliska. 


Mam nadzieję, że coś tam złapaliście dla siebie z tej pisaniny. Oceny już praktycznie wystawione, więc mam teraz więcej czasu i całkiem możliwe, że będzie się tutaj pojawiać więcej postów. Już niedługo wakacje, więc życzę Wam, żebyście wytrwali na tej ostatniej prostej! Trzymajcie się! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Archiwum , Blogger