Dobra, zacząć należy od tego, że każdy z nas ma kompleksy. Wydawać by się mogło, że te nasze ideały na pewno nie. Gówno prawda! Po 1. nie ma ideałów, a po 2. nawet oni je mają. Ukrywają je głęboko w kieszeniach, przykrywają maskami, aby nikt ich nie rozpracował. Ale wiadomo, że je mają. Nie jestem pewna, ale sądzę, że nie da się zaprzeczyć temu, że każdy z nas ma w sobie coś, co chciałby zmienić, czego się wstydzi.
Kiedy szłam do liceum, uświadomiłam sobie, że ludzie, których poznam, także dopiero poznają mnie. Nie będą mnie oceniać od razu, bo przecież nic o mnie nie wiedzą. Mogę im pokazać się nową, taką, jaką chcę być. Była to szansa, żeby pożegnać starą Anę i powitać nową. Przebić te interpersonalne bariery z gimnazjum. Przestać się bać tego, co ktoś o mnie pomyśli. Była to szansa, żeby zmienić coś, co ciążyło mi od 3-4 lat - bycie samą wśród tłumu ludzi. No i takim sposobem jestem tutaj teraz i piszę o tym. Ja zauważam zmianę, nie wiem, czy inni, którzy już znali mnie też, ale dla mnie jest ona widoczna.
Przed rozpoczęciem roku bardzo się bałam nieakceptacji, jak to było w gimnazjum. Wspierał mnie mój przyjaciel wtedy jeszcze, mówiąc, że jestem cudowną osobą i na pewno ludzie mnie pokochają. No jakoś nie bardzo w to wtedy wierzyłam... Pełna najgorszy scenariuszy w głowie, bez jakichkolwiek nadziei że wreszcie spotkam kogoś, z kim będę umiała i chciała rozmawiać, kogoś, kto będzie chciał rozmawiać ze mną, poznać mnie.
Kiedy powiedziałam mu (temu przyjacielowi) któregoś wieczora o tym, że chyba patrzę w jakieś skrzywione lustro, bo nie widzę siebie takiej, jaką widzą mnie ludzie, powiedział wtedy coś, co pewnie na długo, jak i nie na zawsze, pozostanie w mojej pamięci: jedyne co masz skrzywione to poczucie własnej wartości. To były takie niewinne słowa, a pewnie w ogóle niezamierzenie doprowadziły do czegoś, co zmieniło mnie. Po zaufaniu jemu, po tym jak słyszałam, co o mnie mówi, po tym, że był przy mnie, mimo że wiedział o najbardziej porypanych sprawach w moim życiu i nie oceniał mnie, postanowiłam otworzyć się na ludzi. Otworzyć drzwi szafy, w której siedziała skulona przez kilka lat ta Ana, którą naprawdę byłam. Postanowiłam dać poznać się ludziom.
Czyli co sprawiło, że stałam się bardziej pewna siebie? To, że dostałam szansę pokazania siebie taką, jaką jestem ludziom, którzy mnie kompletnie nie znali. To, że ktoś był przy mnie i powtarzał, jak cudowną jestem osobą, nawet po tym, jak dowiedział się, że siedziałam w pewnym bagnie (może kiedyś tutaj o tym bagnie napiszę). No i ostatnia rzecz, która wpłynęła na to, że teraz jestem bardziej pewna siebie, jest taka, że byłam świadoma tego, że ktoś mnie kocha. I nie mówię tutaj o mamie, tacie, siostrze czy babci, nie, nie. Mówię o osobie, która po zapoznaniu się ze mną i zbliżeniu się do mnie, pokochała mnie. To dało mi świadomość, że skoro ktoś mnie kocha, to ja muszę zacząć przynajmniej akceptować siebie. Pewnie nawet ten chłopak nie wie o tym, jak na mnie wpłynął. Może kiedyś, kiedy znów będziemy mieć okazję do rozmowy po półrocznej przerwie, powiem mu to i podziękuję.
Nie jest teraz tak, że kocham swoje ciało, kocham siebie. Nie! Przede mną jeszcze dłuuuuuga droga do tego, ale na razie je akceptuję, jestem świadoma każdego zbędnego kilograma, mniej się ich wstydzę, bo wiem, że nie tylko ja je mam, a ponadto pomaga mi myśl, że podobne do moich krost na czole ma ktoś na brodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz